Komentarze: 9
Emptiness is filling me
To the point of agony...
Taaa... gonitwa mysli i pustka jednoczesnie.
Zaloba po kochanym Rudzielcu, ktory umarl dzisiaj rano. Nie dociera do mnie jeszcze. Ze przestal cierpiec... Byl ze mna przez wiekszosc mojego zycia... i to nie jest qrwa tylko zwierze. I on nie zdechl tylko umarl.
Dzien, obrodzil oczywiscie pozniej w inne straty i rozczarowania. I zlosc. Juz mi sie nie chce obrywac, juz mi sie nie chce "pokojowo". Chce rzucic wszystko w cholere. Nie byc sloneczniczkiem. Chce zmaltretowac te pewne siebie, wypieszczone, pozbawione problemow mordy patrzace z gory. Niech czuja sie malutkie, bezwartosciowe. Zeby patrzyly z innego punktu widzenia, aby cale ich mniemanie o sobie runelo, stluklo sie, rozpadlo. Nie chce miec wyrzutow sumienia. Moglabym wtedy spokojnie oddac sie matretowaniu i nie widziec w tym nic plytkiego. Moglabym patrzec ich wzrokiem i nie zalowac braku serca. Zamkniete kolo?
Nie chce obwiniac siebie. W sprawie Upatrzonego. Ze jestem naiwna. Nie chce juz nigdy, nigdy, nigdy wiecej przekonac sie o tym, jaka jestem slepa.
Moze mi "nie zalezec" przez jakis czas na niczym?
Z tego wszystkiego zapomnialabym o tym, jak wiele mam, o tym co jest mi drogie. Za duzo wrazen jak na jeden dzien...
Niedlugo napisze cos innego :> zeby nie siegnac dna deprechy i czarnej rozpaczy :>
Buziaki...