Komentarze: 13
Po dwoch upojnych nocach znow bedzie mi samotnie w lozku.
We wtorek cos zaczelo sie dziac. Oderwanie od ksiazek, rysunkow i smutow. Dagmara przybyla. Adam przybyl. Nastapilo spotkanie tria. Maraton w zasniezonym lesie czyli szkola przetrwania z zenitem pod pacha. Tak wlasnie, ten stary, ciezki cholernik, ktory doprowadzil mnie do histerii. Rozgryzlam dziada. Ledwo chodzilam ale coz lepiej robi na wiadome babskie dni jak samobojczy spacerek i koncert wieczorem, i pogo w scisku. I trzy lyki wina + troche piwa. I znajome twarzyczki. I molestowanie ludzi. Od razu zapomina sie o wszystkim. Kiedy zem sie ostatnio naliczyla tylu siniakow... Dopiero dzisiaj wszystkie daly o sobie znac. Nie moge tez ruszac raczkami. Poza zrabaniem jednego pana i kumplem, ktory debil kase spiewajac piesni religijne, i tym, ze to byl koncert zalobny (uderzenie sie twarza w czyjs :> lokiec tez do przyjemnosci nie nalezalo), no to poza tym bylo zarabiaszczo.
Stwierdzilam, ze lepiej byloby mi umrzec niz sprawic zeby ktos czul sie tak jak ja wczesniej. Boli. Gdyby wszystko moglo rozwiazac sie samo... Naiwnie na to licze...
Sroda - odpoczywanie, zdjecia trupie i nie tylko. Bezkacowo. Ot zwykly len. Posiedzialysmy z Dagiem do poznych godzin nocnych. Wyglupy i to o czym zwykle male dziewczynki lubia rozmawiac. Fajnie.
Syndrom jedynaczki odzywa sie mocno i czesto. Jestem JA. I wszystko co MOJE. I wszystko wokol MNIE. A wszystko co inni czuja musi znalezc odniesienie w tym co czuje JA. Czy to mozna leczyc?
Jeszcze drobiazg. Co sie ze mna dzieje gdy...
"Anka szuka kawy". Akuku.
A dzisiaj zostalam sama.
Przyszly weekend bedzie zielony. Tylko raz.